środa, 12 października 2016

Trzy.






Obłęd komunikacji 


Człowiek zwalcza w sobie powierzchowność, płytkość, żeby wyjść do ludzi bez wygórowanych oczekiwań, bez balastu nadziei i buty, nie jak czołg, bez armat i karabinów maszynowych, bez trzydziestocentymetrowej stalowej osłony;
człowiek wychodzi do ludzi w zamiarach pokojowych, boso, nie rwie darni pancernymi gąsienicami, odnosi się do ludzi bez uprzedzeń, jak do równych sobie, jak człowiek do człowieka, jak to u nas mawiali - a i tak zawsze się co do ludzi pomyli.

Człowiek jest jak czołg wyposażony w mózg. Myli się co do ludzi, jeszcze zanim ich spotka, jeszcze kiedy planuje spotkanie; potem myli się w trakcie spotkania; a na koniec wraca do domu, opowiada o spotkaniu osobie trzeciej i myli się po raz kolejny. Ponieważ inni z reguły mylą się tak samo co do nas, cały proces komunikacji jest jedną wielką fatamorganą, wypraną z realizmu, porażającą farsą błędnej percepcji.

Cóż jednak mamy począć z tym paląco ważkim problemem innych ludzi, który wykrwawia się z przypisywanego mu przez nas znaczenia, nabierając w zamian znaczeń groteskowych, ponieważ tak marnie jesteśmy wyposażeni w zdolność wzajemnego postrzegania swoich wnętrz i niewidzialnych motywacji?

Czy wobec tego każdy powinien zamknąć się w domu, jak to czynią pisarze-samotnicy, zasiąść w dźwiękoszczelnej celi, aby tam wskrzeszać ludzi ze słów i udawać, że ci ludzie ze słów są bliżsi prawdy niż prawdziwi ludzie, których na co dzień kaleczymy swoją ignorancją?

Przecież celem życia człowieka nie jest prawidłowe zrozumienie innych ludzi. Życie polega na rozumieniu ludzi opacznie, nie raz, i nie dwa, i nie sto, aż w końcu, po głębokim namyśle, znów zrozumiemy ich opacznie.

Po tym właśnie poznajemy, że żyjemy: że się mylimy.
Może najlepiej byłoby machnąć ręką na słuszne i niesłuszne rozumienie innych ludzi i spokojnie dryfować z prądem życia. Jeżeli ktoś to potrafi - ma szczęście.

Philip Roth z książki "Amerykańska sielanka"