Rozumienie
dziennika jako zaledwie przechowalni czyichś
prywatnych, sekretnych myśli jest powierzchowne
– to nie jest głuchy, tępy i niepiśmienny powiernik. W
dzienniku nie tylko opowiadam o sobie bardziej otwarcie,
niż gdyby ktoś mnie słuchał; ja siebie tworzę. W dzienniku
dochodzi do głosu moje poczucie własnej tożsamości.
Prezentuję się w nim jako osoba emocjonalnie i
duchowo niezależna. Nie jest to więc (niestety) prosty zapis
codziennych wydarzeń, lecz raczej – w wielu wypadkach
– ich alternatywna wersja. Często istnieje
sprzeczność między intencją stojącą za naszym zachowaniem
wobec drugiej osoby a tym, co – jak twierdzimy na stronach
dziennika – do niej czujemy. Nie znaczy to jednak,
że nasze działania są płytkie, a wyznania czynione
samemu sobie głębokie. Wyznania – te szczere,
oczywiście – mogą być płytsze niż czyny.
Susan
Sontag – Odrodzona. Dzienniki 1947-1963